wtorek, 11 grudnia 2012

Petycja

Teraz czas na najważniejszą sprawę naszej akcji, czyli 

PODPISUJEMY PETYCJĘ :)))




Razem zmieńmy kawałek rzeczywistości i dajmy szansę na pełną aktywność, spełnianie marzeń - także innym... Każdy z Was może podpisać się pod apelem do Ministerstwa Zdrowia - potrzebujemy Waszego wsparcia!




To tylko 2 minuty roboty, a petycja może odmienić życie osobom po amputacjach

Pomożecie?

Jeżeli tak to pamiętajcie o potwierdzeniu, które dostaniecie na e-maila



DZIĘKUJĘ

piątek, 7 grudnia 2012

Opowieści z Czarnego Lądu - ciąg dalszy... :)

W dalszym ciągu nie potrafię uwierzyć, że ja tam byłam! 

Wróciłam do domu, włączyłam komputer i zobaczyłam pierwsze zdjęcia z wyprawy... i pożałowałam, że to się wszystko skończyło... Zobaczcie sami dlaczego :)))











fot. Joanna Nowicka

Lot samolotem był dla mnie całkiem nowym doświadczeniem, za to bardzo interesującym :) Miałam okazję zobaczyć jak wygląda wschód i zachód słońca oraz burza nad chmurami... A wszystko dlatego, że lecieliśmy tak długo. O 5 rano była odprawa biletowo-bagażowa, a potem lot do Amsterdamu o 6:20. Wylot do Harare o 8:20. 10 godzin lotu samolotem i oto stanęliśmy na Czarnym Lądzie... Pierwsze co poczułam to uderzenie gorąca, porównywalne do tego w saunie, a potem było prawie godzinne czekanie w kolejce na wizę...
Dopiero na zewnątrz budynku odetknęłam z ulgą. Lekki wiaterek i już czułam się jak nowo narodzona.
Niestety chwila relaksu trwała dosłownie 10 minut... Pod lotniskiem wsiadłiśmy do dwóch taksówek i zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Więcej o tym możecie poczytać na blogu Joanny Nowickiej, która najbardziej ucierpiała w tym zdarzeniu :(

Tomek został z Asią na komisariacie, a my pojechaliśmy do hotelu. A tam okazało się, że rezerwacja pokoi została anulowana. Afryka nie przywitała nas serdecznie i miałam ochotę wracać do domu. Na szczęście mogliśmy liczyć na pomoc Pani Konsul RP w Harare i w końcu wszystko zaczęło się układać :)









 fot. Joanna Nowicka

Następnego dnia rano pod hotel przyjechała po nas Judy Travers i w końcu poczułam się bezpiecznie. Judy to naprawdę niesamowita kobieta... Wraz ze swoją rodziną opiekuje się Rezerwatem Imire i ma niezwykłe podejście do zwierząt. Przez długi czas w jej domku mieszkała antylopa, którą uratowała. Zaopiekowała się także nosorożcem Tatende, który jako jedyny ocalał podczas ataku przez kłusowników. Musiała zastąpić mu matkę, w innym przypadku nie miałby szans an przeżycie... Teraz Tatende jest dorosły i ma swoją dziewczynę. O całej tej historii czytałam niedawno czytałam w książce Tomka Michniewicza "Gorączka", a teraz miałam sama okazję go dotknąć i pokarmić. Zdecydowanie ciekawe przeżycie. Nosorożec czarny to gatunek, któremu grozi wyginięcie. Świadomość tego, że są zabijane tylko i wyłącznie dla pieniędzy jest przerażająca... Sytuacja nosorożców pogarsza się gdyż Chińczycy wierzą, że ich rogi mają cudowne właściwości lecznicze. W XXI wieku... 
A słonie? Fantastyczne zwierzeta. Wedlug Tomka, każdy z nich ma inny charakter, prawie jak ludzie. To niezwykle mądre zwierzęta i potrafią zapamietać do końca życia osobę, która wyrządziła im krzywdę. W czasie lunchu mieliśmy okazję oglądać kąpiące się w wodzie słonie. Dwóch samców, samice i jednego "malucha", który bawił się jak dziecko. Pani słoń, jak prawdziwa kobieta, w wodzie siedziała najdłużej. Dosłownie "siedziała" - nawet nie wiedziałam, że słonie to potrafią ;)
Następnego dnia było jeszcze lepiej! Tomek zaprowadził mnie do słonia i powiedział, że mam nie ściągać kapelusza "to coś zobaczę". I zobaczyłam ;D Słoniowi bardzo spodobał się mój kapelusz i zanim się zorientowałam co się dzieje, ściągnął mi go trąbą i sprawdzał czy jest dobry w smaku. A że nie był to oddał go grzecznie Tomkowi i w nagrodę daliśmy mu jedzenie. 5-metrowy słoń naprawdę robi wrażenie. Cały czas trzeba było mieć go na oku i absolutnie nie odwracać się tyłem. Słonie w Imire nie są tresowane, owszem są przyzwyczajone do ludzi, którzy się nimi opiekują, ale cały czas trzeba pamiętać że są to dzikie zwierzęta. Każdy nerwowy ruch mógłby być bardzo dla mnie niebezpieczny. 
Kilkugodzinne "spacery" po sawannie w celu tropienia nosorożców były lepsze od rehabilitacji. Oczywiście pewne chwile lepiej się wspomina, niż przeżywa... ale z perspektywy czasu wiem, że to było mi wtedy najbardziej potrzebne. Nową protezę miałam niecałe dwa tygodnie przed wylotem. Na rehabilitacji uczyłam się głównie techniki chodzenia na protezie. 4 godzinki ćwiczeń i odpoczynek. W Afryce protezę ściągałam tylko do spania,a potem o 5 rano pobudka i znów proteza. Moje udo nie było na to przygotowane i na drugi dzień w Imire miałam drobny kryzys. Zakwasy czułam przy każdym kroku, a do tego obtarły mnie nowe buty. Na następny dzień wszystko było inne... zakwasy minęły, a ja poczułam się dużo pewniej w nowej protezie. I to było wspaniałe uczucie. W końcu zaczęłam się cieszyć tym co mnie otacza - piękne widoki, zwierzęta, pogodę jak w najpiękniejsze lato w Polsce... Anyway, nasz kierowca, zabrał na przejażdżkę nocą po Imire i pokazał nam wszystkie najciekawsze miejsca. Było spotkanie z krokodylem i ze słoniem, który myślał, że jest bawołem... Była wspinaczka i sen pod gołym niebem... Cudowne wspomnienia :)))