W
dalszym ciągu nie potrafię uwierzyć, że ja tam byłam!
Wróciłam do domu,
włączyłam komputer i zobaczyłam pierwsze zdjęcia z wyprawy... i
pożałowałam, że to się wszystko skończyło... Zobaczcie sami dlaczego
:)))
fot. Joanna Nowicka
Lot
samolotem był dla mnie całkiem nowym doświadczeniem, za to bardzo
interesującym :) Miałam okazję zobaczyć jak wygląda wschód i zachód
słońca oraz burza nad chmurami... A wszystko dlatego, że lecieliśmy tak
długo. O 5 rano była odprawa biletowo-bagażowa, a potem lot do
Amsterdamu o 6:20. Wylot do Harare o 8:20. 10 godzin lotu samolotem i
oto stanęliśmy na Czarnym Lądzie... Pierwsze co poczułam to uderzenie
gorąca, porównywalne do tego w saunie, a potem było prawie godzinne
czekanie w kolejce na wizę...
Dopiero na zewnątrz budynku odetknęłam z ulgą. Lekki wiaterek i już czułam się jak nowo narodzona.
Niestety
chwila relaksu trwała dosłownie 10 minut... Pod lotniskiem wsiadłiśmy
do dwóch taksówek i zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Więcej o tym
możecie poczytać na blogu Joanny Nowickiej, która najbardziej ucierpiała
w tym zdarzeniu :(
Tomek
został z Asią na komisariacie, a my pojechaliśmy do hotelu. A tam
okazało się, że rezerwacja pokoi została anulowana. Afryka nie
przywitała nas serdecznie i miałam ochotę wracać do domu. Na szczęście
mogliśmy liczyć na pomoc Pani Konsul RP w Harare i w końcu wszystko
zaczęło się układać :)
fot. Joanna Nowicka
Następnego
dnia rano pod hotel przyjechała po nas Judy Travers i w końcu poczułam
się bezpiecznie. Judy to naprawdę niesamowita kobieta... Wraz ze swoją
rodziną opiekuje się Rezerwatem Imire i ma niezwykłe podejście do
zwierząt. Przez długi czas w jej domku mieszkała antylopa, którą
uratowała. Zaopiekowała się także nosorożcem Tatende, który jako jedyny
ocalał podczas ataku przez kłusowników. Musiała zastąpić mu matkę, w
innym przypadku nie miałby szans an przeżycie... Teraz Tatende jest
dorosły i ma swoją dziewczynę. O całej tej historii czytałam niedawno
czytałam w książce Tomka Michniewicza "Gorączka", a teraz miałam sama
okazję go dotknąć i pokarmić. Zdecydowanie ciekawe przeżycie. Nosorożec
czarny to gatunek, któremu grozi wyginięcie. Świadomość tego, że są
zabijane tylko i wyłącznie dla pieniędzy jest przerażająca... Sytuacja nosorożców pogarsza się gdyż Chińczycy wierzą, że ich rogi mają cudowne właściwości lecznicze. W XXI wieku...
A
słonie? Fantastyczne zwierzeta. Wedlug Tomka, każdy z nich ma inny
charakter, prawie jak ludzie. To niezwykle mądre zwierzęta i potrafią
zapamietać do końca życia osobę, która wyrządziła im krzywdę. W czasie
lunchu mieliśmy okazję oglądać kąpiące się w wodzie słonie. Dwóch
samców, samice i jednego "malucha", który bawił się jak dziecko. Pani
słoń, jak prawdziwa kobieta, w wodzie siedziała najdłużej. Dosłownie
"siedziała" - nawet nie wiedziałam, że słonie to potrafią ;)
Następnego
dnia było jeszcze lepiej! Tomek zaprowadził mnie do słonia i
powiedział, że mam nie ściągać kapelusza "to coś zobaczę". I zobaczyłam
;D Słoniowi bardzo spodobał się mój kapelusz i zanim się zorientowałam
co się dzieje, ściągnął mi go trąbą i sprawdzał czy jest dobry w smaku. A
że nie był to oddał go grzecznie Tomkowi i w nagrodę daliśmy mu
jedzenie. 5-metrowy słoń naprawdę robi wrażenie. Cały czas trzeba było
mieć go na oku i absolutnie nie odwracać się tyłem. Słonie w Imire nie
są tresowane, owszem są przyzwyczajone do ludzi, którzy się nimi
opiekują, ale cały czas trzeba pamiętać że są to dzikie zwierzęta. Każdy
nerwowy ruch mógłby być bardzo dla mnie niebezpieczny.
Kilkugodzinne
"spacery" po sawannie w celu tropienia nosorożców były lepsze od
rehabilitacji. Oczywiście pewne chwile lepiej się wspomina, niż
przeżywa... ale z perspektywy czasu wiem, że to było mi wtedy
najbardziej potrzebne. Nową protezę miałam niecałe dwa tygodnie przed
wylotem. Na rehabilitacji uczyłam się głównie techniki chodzenia na
protezie. 4 godzinki ćwiczeń i odpoczynek. W Afryce protezę ściągałam
tylko do spania,a potem o 5 rano pobudka i znów proteza. Moje udo nie
było na to przygotowane i na drugi dzień w Imire miałam drobny kryzys.
Zakwasy czułam przy każdym kroku, a do tego obtarły mnie nowe buty. Na
następny dzień wszystko było inne... zakwasy minęły, a ja poczułam się
dużo pewniej w nowej protezie. I to było wspaniałe uczucie. W końcu
zaczęłam się cieszyć tym co mnie otacza - piękne widoki, zwierzęta,
pogodę jak w najpiękniejsze lato w Polsce... Anyway, nasz kierowca,
zabrał na przejażdżkę nocą po Imire i pokazał nam wszystkie najciekawsze
miejsca. Było spotkanie z krokodylem i ze słoniem, który myślał, że
jest bawołem... Była wspinaczka i sen pod gołym niebem... Cudowne
wspomnienia :)))